Night of the Fights 2022 – Cloppenburg

W Niemczech turnieje indywidualne są zdecydowanie popularniejsze od zawodów drużynowych. Jedną z bardziej znanych cyklicznych imprez jest Night od the Fights w Cloppenburgu, mającą z reguły całkiem ciekawą obsadę.

Już od kilku lat marzył mi się wyjazd do Cloppenburga – miasta położonego w Dolnej Saksonii i w tym roku udało się taką wycieczkę zorganizować. Trochę obawiałem się o pogodę, bo prognozy nie były specjalnie łaskawe. Ostatecznie wyjechałem z Zielonej Góry przed godz. 9:00, a na miejscu byłem dopiero po niemal ośmiu godzinach, bo remonty na niemieckich autostradach połączone z popołudniowymi piątkowymi korkami dały się we znaki.

Po zameldowaniu w hotelu odpocząłem trochę i ruszyłem na stadion. Do przejścia miałem ok. 3 km, co oczywiście problemem nie jest, ale w połowie drogi rozpadało się na dobre. Wiedziałem, że półgodzinny deszcz nie spowoduje odwołania imprezy, przygotowywanej pewnie przez kilka miesięcy. Wiedziałem także, że organizatorzy staną na rzęsach, żeby doprowadzić tor do stanu używalności, ale byłem w szoku, że wszystko rozpoczęło się z zaledwie półgodzinnym opóźnienie. Punktualnie o godz. 20:00 rozpoczęła się prezentacja, ale już o godz. 20:13 zawodnicy wyjechali o pierwszego wyścigu. Wcześniej, kiedy kończył się deszcz, na niebie pojawiła się wielka tęcza.

Będąc w szeroko pojętych okolicach stadionu słyszałem głośną muzykę, ale to co zobaczyłem po wejściu na obiekt lekko mnie zaskoczyło. Na ogromnym wysięgniku zawieszony był nad środkiem murawy czterostronny ekran, niczym w wielkich halach. Nie da się ukryć, że to niewielkie wymiary obiektu pozwalają na zaplanowanie takich atrakcji. Jeśli chodzi o dźwięki, to królowała raczej nowsza muzyka, w której niekoniecznie gustuję, jednak w tych warunkach sprawdzała się całkiem dobrze. Przyznać muszę, że jakość dźwięku była na wysokim poziomie. Do tego później doszły różnego atrakcje wizualne: dym, stroboskopy i inne tego typu atrakcje sprawdzające się w ciemnych klimatach.

Zdecydowanie całość jest tworzona dla kibiców. Bardzo dużo było młodych ludzi, co nie jest przecież częstym widokiem na dzisiejszych trybunach żużlowych. Myślę, że zawodnicy też dobrze się tutaj czują, bo mogą jeździć dla przyjemności, a jednocześnie dostają naprawdę dobrze przygotowaną imprezę zarówno organizacyjnie, jak i sportowo. Byłem pod szczerym wrażeniem prac prowadzonych na torze po ulewie, a przede wszystkim efektu końcowego – odsypującego się toru bez jakichkolwiek kolein, na którym żużlowcy mogli skupić się tylko na walce.

Sam tor jest bardzo ciekawy. To zdecydowanie najkrótszy owal, jaki miałem możliwość odwiedzić, nie licząc oczywiście amatorskiego obiektu w Dalabuszkach. Ten w Cloppenburgu ma 238 metrów długości, stosunkowo krótkie proste i długie łuki. Jest na tyle szeroki na prostych, że pozwala na dość bezpieczną rywalizację. Sama długość nie pozwala oczywiście na rozwijanie niebotycznych prędkości, ale muszę przyznać, że żużlowcy jeździli tutaj dużo szybciej niż się spodziewałem. Jeśli chodzi o trybuny, to kawałek wału jest tylko na drugim łuku, a poza tym na płaskim podłożu są postawione osobne trybuny, stanowiące jednocześnie sektory. Część trybun ma siedziska, część wyłącznie miejsca stojące. Otoczenie obiektu nie jest jakoś szczególnie ciekawe – strefa przemysłowa, a za drugim łukiem znajdują się hałdy gruzu. Ale przecież kibice patrzą na tor, a nie na otoczenie.

Przedziwny jest sposób oświetlenia, bowiem tor oświetlony jest przez… dwa słupy stojące na murawie. Chociaż światła, ogólnie rzecz biorąc, jest sporo, to jednak sam tor jest niezwykle ciemny. Przynajmniej tak wyglądało to z mojej perspektywy. Zresztą obiektyw aparatu widział przed sobą po prostu ciemność. Po wejściu na stadion szukałem słupów oświetleniowych i dopiero po chwili dotarło do mnie, że zwyczajnie ich nie ma. Jest kilka lamp stojących z tylu i oświetlających trybuny. To o tyle fajne, że słupy nie przeszkadzają w oglądaniu, ale nie ma szans na, żeby zrobić tutaj imprezę transmitowaną przez telewizję. Tutejsi organizatorzy zapewne nie mają takich ambicji, ale myślę, że to byłby świetny obiekt do rozegrania turnieju SGP.

Pewnie wielu kibiców chciało znów zobaczyć ścigającego się Martina Smolinskiego. Ikona niemieckiego speedwaya wracała na tor po długim leczeniu. Widać było, że „Smoli” aż się pali do jazdy. Zaskakująco dobrze startował, atakował, nie bał się ataków rywali – zupełnie jakby miał żadnej przerwy. Widziałem Martina w Neustadt/Donau, gdzie osobiście sprzedawał swoje gadżety i – szczerze mówiąc – nie bardzo wierzyłem, że rzeczywiście wróci do jazdy. Okazało się, że jednak wrócił i to w świetnym stylu – jako zwycięzca.

Cieszę się, że miałem możliwość uczestniczyć w turnieju Night of the Fights. Sama otoczka pewnie nie do końca jest w moim stylu, bo gustuję w innej muzyce i mam swoje przyzwyczajenia. Przyznam jednak, że kibice dobrze się bawili i dostali jednocześnie bardzo dobry produkt w postaci ciekawych zawodów na bardzo dobrze przygotowanym torze. Czy chciałbym tutaj jeszcze kiedyś przyjechać? Nie wiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *