Ostatni Mohikanin też sprzedał nazwę

Ubiegły tydzień przyniósł jedno dość niespodziewane rozwiązanie. Bez wielkiego hałasu padł ostatni bastion w polskiej lidze – Unia Leszno po raz pierwszy w historii sprzedała nazwę. Szkoda? Pewnie tak, ale nie da się samymi ideałami prowadzić drużyny ekstraligowej. Tym bardziej, że nie było chyba spodziewanego wsparcia ze strony miejscowych kibiców.

Pewnie wielu fanów z innych ośrodków dałoby wiele, aby móc oglądać swoją drużynę z pięcioma wychowankami w składzie, mając dodatkowo kapitana w osobie czołowego żużlowca świata, będącego tak naprawdę sąsiadem. I co? Ustabilizowała się grupa wiernych kibiców w liczbie ok. 5-6 tysięcy, do której w zależności od klasy rywala, rangi spotkania lub zwykłego owczego pędu dołącza druga część, nieco mniej liczna od tej pierwszej. Niestety, nie da się w takim wsparciu utrzymać odpowiedniego poziomu, tym bardziej, że żądania finansowe żużlowców nie zawsze przekładają się na wyniki. Jarosław Hampel, najdroższy z „Byków”, przez kontuzję opuścił ponad połowę rundy zasadniczej i nie dość, że wydane na niego pieniądze nie zwróciły się w postaci wyniku, to jeszcze „Mały” odszedł z klubu w dość niemiłych okolicznościach.

Od pewnego czasu zastanawiam się czy osoba prezesa Józefa Dworakowskiego jest w Unii oznaką stabilizacji i zabezpieczeniem wypłacalności czy może pewnym problemem? Nie mam wątpliwości, że to ostatni idealista w naszym speedway’u. Chciał mieć drużynę w pełnym tego słowa znaczeniu, opartą na wychowankach, ale wszyscy przekonaliśmy się, że tam gdzie w grę wchodzą pieniądze, tam sentymenty szybko się kończą. Przecież to właśnie miejscowi zawodnicy (a raczej ich ojcowie) rozwalali ten klub od środka. Okazało się, że Unia bez Pawlickich i Kasprzaków… zdobyła złoto DMP. Kto więc miał rację? Z drugiej strony co osiągnęli Przemysław Pawlicki czy Krzysztof Kasprzak poza Unią? Niewiele. Ten pierwszy pogwiazdorzył rok w Gorzowie, potem za pół darmo przejeździł sezon w drugiej lidze i… wrócił, a drugi stał się ligowym przeciętniakiem, prezentującym nierzadko poziom, delikatnie mówiąc, daleki od oczekiwań. „Kasper” odżył dopiero w drugiej części poprzedniego sezonu, dzięki czemu awansował do cyklu SGP i został kapitanem Stali Gorzów.

Pisząc o klubie z Leszna trudno nie wspomnieć o Leigh Adamsie – symbolu tej drużyny. Trudno nie zauważyć, że zakończenie kariery przez Australijczyka w 2010 roku odbiło się mocno na jakości „Byków”. To był lider z prawdziwego zdarzenia, zarówno na torze, jak i poza nim. W tym przypadku okazało się, że jednak są ludzie niezastąpieni. Niby był Jarosław Hampel, który punktował bardzo dobrze, ale jednak nie był dla Unii drugim Lejkiem. Teraz, gdy zmienił barwy klubowe chyba już nikt nie ma wątpliwości, że na takie miano nie zasłużył.

Jednej rzeczy nie mogę jednak zrozumieć w przypadku prezesa Dworakowskiego: dlaczego pozwolił na to, żeby w ciągu ostatnich dwóch lat tor na stadionie im. A Smoczyka stał się tak dziurawy i niebezpieczny? Przyznam, że oglądanie jak zawodnicy walczą o utrzymanie się na motocyklu do wielkich przyjemności nie należy i w tym kontekście trudno się dziwić, że miejscowi kibice nie chcą płacić ponad trzydziestu złotych za obserwowanie czegoś co nie zawsze można nazwać żużlem. Dodatkowo afera z półfinału w 2011 roku jeszcze bardziej zniechęciła do przychodzenia na stadion. Może właśnie sam odpowiedziałem sobie na pytanie? Przecież nawet największe ideały nie są usprawiedliwieniem dla stosowania metod mających na celu wyeliminowanie przeciwnika. Tym bardziej, że, jak się okazało, poza przygotowywaniem selektywnej (genialny termin na określenie sposobu na zniechęcenie rywali) nawierzchni Unia nie miała zbyt wiele argumentów. To prawda, że „Byki” przez ostatnie dwa lata były chyba najbardziej pechową drużyną, ale z drugiej strony troszkę lesznianie (okazało się, że jednak red. Darżynkiewicz ma rację) temu pechowi pomogli.

W tym roku Unia wciąż ma czterech wychowanków w składzie, ale dołączyli do nich Grzegorz Zengota, Kenneth Bjerre i Fredrik Lindgren, którzy… równie dobrze mogliby jeździć gdziekolwiek indziej. Jest więc mieszanka tego co miejscowe i tego co nie wiadomo jakie. Czy taki mix zda egzamin? Czy wśród zawodników drugiej linii znajdzie się prawdziwy lider? Czy uda się znów przyciągnąć większą ilość kibiców na trybuny? Zobaczymy. Do tej pory ci, którzy odeszli z Leszna z powodu jakichś konfliktów lub zwyczajnie dla pieniędzy nie osiągali wielkich wyników. Nie jest to dobry prognostyk ani dla Falubazu, ani dla Unibaksu, a tam brak wyniku może rozpocząć prawdziwą rewolucję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *