1. runda finałowa DMPJ w Lublinie

Lublin pozostawał jedynym aktywnym żużlowym miastem w Polsce, gdzie nie miałem jeszcze okazji oglądać zawodów. Udało się! Dzięki przełożeniu 1. rundy DMPJ (oraz wzięciu dwudniowego urlopu) zrealizowałem takie małe marzenie. A same zawody były ciekawe i dopiero ostatni wyścig wyłonił zwycięzcę.

Do Lublina przyjechałem już w niedzielę, więc słyszałem w hotelu odgłosy półfinałowego starcia ze Stalą Gorzów. Okazało się, że z korytarza mogłem również zobaczyć oświetlony stadion wypełniony kibicami. Ale przecież nie przyjechałem do Lublina po to, żeby zachwycać się ligową potyczką, na którą i tak nie udało by mi się kupić biletów. Przyjechałem, żeby zobaczyć finałowe zawody z cyklu Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów, bo tego typu turnieje pozwalają na to, żeby na spokojnie oglądać żużel z różnych miejsc.

Z domu wyjechałem w niedzielę. Obejrzałem zawody w Opolu i ruszyłem w drogę do Lublina, słuchając kolejnego audiobooka – tym razem był to „Król” Szczepana Twardocha. Lektura była na tyle ciekawa, że mogłem spokojnie jechać dwie godziny dłużej, więc końcówki dosłuchałem już w hotelu. Poniedziałek miałem wolny, więc ruszyłem w miasto. Piękne miasto. Obszedłem starą część, wstąpiłem do zamku, żeby znów zobaczyć piękną Kaplicę Świętej Trójcy. To co bardzo podoba mi się w tych rejonach to wielokulturowość, której ślady można wciąż tu zobaczyć. To jest temat na cały cykl wykładów, a ja nie mam odpowiedniego przygotowania, ale chętnie zaszedłem także do XVI-wiecznej cerki (niestety furtka była zamknięta), a obiad zjadłem w żydowskiej restauracji. Wróciłem do hotelu, chwilę odpocząłem, a po godzinie 15 ruszyłem na stadion.

Przed wyjazdem do Lublina zadzwoniłem do tutejszego klubu z pytaniem o możliwość kupienia biletów. To pytanie było pochodną działań, które znałem z Zielonej Góry. Bardzo miła pani odpowiedziała mi, że wstęp jest… bezpłatny. Poszedłem na stadion i rzeczywiście wstęp był bezpłatny. Dla wielu ludzi moje zaskoczenie jest zaskoczeniem, ale ja mieszkam w Zielonej Górze i tutaj nic co jest związane z żużlem nie jest bezpłatne. Mało tego. Tutaj mogłem sobie chodzić po całym stadionie, a nie siedzieć w miejscu wyznaczonym przez organizatora. I to jest swego rodzaju paradoks. Wiem, stadion żużlowy w Lublinie do najnowszych nie należy. Zamieniono ławki na siedziska, ale zachowano to, co jest ważne dla zwykłego kibica, czyli możliwość przejścia do miejsce, z którego chce oglądać zawody. Takie obiekty lubię, ale ja jestem starej daty, więc nowe obiekty niestety nie rozumieją mnie.

Do Lublina przyjechało aż pięciu żużlowców z Opola. O ile Łotysze pozostali Łotyszami, to opolanie nagle stali się częstochowianami. Swoją drogą ciekawe, że akurat takie multi-kulti nie przeszkadza tym bardziej radykalnym kibicom. Mniejsza o to. W Lublinie dzięki możliwości oglądania zawodów z różnej perspektywy mogłem zobaczyć jak trudny jest tutejszy owal. Nie chodzi o to, że jest on trudny technicznie, ale o to, że prędkość z jaką żużlowcy wchodzą w łuk oraz szerokość (a w zasadzie „wąskość”) powoduje, że trzeba się napracować, żeby skutecznie wyprowadzić motocykl na kolejną prostą. Nie wszystkim udawało się to w sposób płynny, ale wszyscy cało i zdrowo te zawody ukończyli. Dla mnie już sam fakt zmierzenia się z tym torem zasługuje na szacunek. Tak naprawdę szanuję każdego człowieka mającego odwagę stanięcia pod taśmą, ale są tory, które wymagają w mojej ocenie jeszcze czegoś więcej i lubelski owal jest jednym z tej kategorii. Przypomina mi trochę tor z Debreczyna, czyli jest to swego rodzaju „pamiątka” po tzw. czasach słusznie minionych, kiedy to niespecjalnie przejmowano się bezpieczeństwem żużlowców. W Lublinie dochodzą jeszcze hopki przy wejściu w drugi łuk oraz specyficzny sposób zwożenia nawierzchni przy otwartej bramie wjazdu ciągników, która znajduje właśnie przy wejściu w drugi łuk, czyli tam gdzie dzień wcześniej nagle prędkości dostał Grigorij Łaguta…

Przy okazji miałem możliwość zobaczenia jak na tym niełatwym torze prezentuje się wychowanek miejscowego klubu, czyli Jan Młynarski. Według mnie szkolenie w tym przypadku idzie we właściwą stronę. Co prawda nie wszystkie posunięcia Janka były dla mnie zrozumiałe, ale faktem jest, że potrafi na tym długim, szybkim i wąskim torze dojechać do mety, a jeden wyścig nawet wygrał. To nie jest ironia. Według mnie tego tory powstałe w czasach słusznie minionych powinny być modyfikowane, ale nie zawsze jest taka możliwość.

Powtórzę się, ale chyba warto. Zawody były ciekawe. Do końca nie było wiadomo kto będzie pierwszy, kto będzie trzeci. Mam swoje zdanie o lubelskim klubie (niezbyt pochlebne), ale niewątpliwie jest tam ktoś, kto myśli w kategoriach przyszłościowych. Na tego typu zawody przychodzą bardzo często rodzice z dziećmi i jest to sposób na wychowanie kolejnego pokolenia kibiców, którzy będą z klubem nie tylko na dobre, ale także na średnio dobre, mniej dobre i żadne dobre. I to jest według mnie bardzo dobre wykorzystanie potencjału. Z góry wiadomo, że tego typu zawody kosztują, a bilety nie są w stanie pokryć tych wydatków. Możemy więc albo nie wpuszczać kibiców, albo sprzedawać bilety, albo dać możliwość bezpłatnego obejrzenia tym, którzy za jakiś czas staną się podstawą utrzymania tej drużyny. Szkoda, że w Zielonej Górze tego nie rozumieją…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *